środa, 3 grudnia 2014

Rozdział 6

    Noc przerwało głośne rżenie ze stajni leżącej za domem. Carolyn i jej siostra, Annie, podniosły się zaskoczone. Carolyn rzuciła szybkie spojrzenie Annie i wstała. Pobiegła na korytarz, gdzie ubrała buty i wybiegła z domu. Jej rudowłosa siostra ruszyła za nią. Obie dziewczyny wbiegły do stajni i rozejrzały się po boksach.
    Stajnia nie była jakoś specjalnie nowoczesna. Przy wejściu na prawo od razu była siodlarnia, gdzie dziewczyny trzymały pasze dla koni, sprzęt, a nawet czasami zajadały sobie tam śniadanie, więc przy zlewie stał elektryczny czajnik, a obok pudełko z herbatą, kawą, oraz paczka zupek na szybko. Tam też Carolyn spisywała wszystkie wydatki, czy pracowała na komputerze. W końcu to ona była ta od robót papierowych, a Annie od czyszczenia stajni, padoków, hal i tak dalej. Przy siodlarni od razu zaczynały się boksy. Trzy po prawej, cztery po lewej. Dwa boksy dalej były puste. W pierwszym boksie stał kary ogier z gwiazdką i czterema skarpetkami, Adonis. Obok gniady wałach, Seweryn. Następny boks był pusty. Po lewej, przy drzwiach, stała siwa klacz imieniem Freia, razem ze swym źrebakiem, kasztanowatym ze strzałką, Pewniakiem. Obok Hera, gniada klacz. Obok Hery, Sweia, też gniada. Ostatni boks, oczywiście, był pusty. 
    Carolyn zaglądała do ogierów, chcąc zobaczyć czy nic im nie jest. Za to Annie zajęła się klaczami. Nagle wydała z siebie zduszony krzyk. Wyciągnęła komórkę i zaczęła wystukiwać szybko numer weterynarza. Carolyn podeszła do boksu i zakryła usta dłońmi. Hera właśnie rodziła! Widać było, że jest już cała spocona i męczy się od jakiegoś czasu. Jeżeli weterynarz się nie pośpieszy, długo nie pociągnie! 
*~*~*

    Demeter biegła przed siebie. Uniosła łeb, wydając z siebie przeciągłe rżenie, a potem opuściła szyję by móc się jeszcze bardziej rozpędzić. Bryknęła, wyrzucając w tył nogi. Odwróciła się i zerkając zachęcająco na biegnącego za nią konia spróbowała jeszcze przyśpieszyć. 
    Była najszybsza. I dobrze o tym wiedziała. Czasem, gdy o tym wspominała gdy się droczyła, konie uznawały, że się chwali, ale wcale tak nie było. Po prostu się droczyła, i tyle. Wiele koni droczyło się z innymi twierdząc, np. że są starsze, a ona droczyła się twierdząc, że jest szybsza.
    W końcu Pewniak nie wytrzymał, prychnął i stanął gwałtownie. 
    - Nie no, wiesz co? Poddaję się! - Spuścił smutno łeb. - Nie dogonię cię... 
    Demeter również się zatrzymała i podeszła do niego. 
    - Dobrze, to poróbmy coś innego. Co chcesz? - uśmiechnęła się wesoło. 
    - Może coś, gdzie nie trzeba biegać. Uwiesz mi, nieźle się zmachałem biegnąc za tobą! - capnął ją za ucho. 
    Gniada stanęła na tylnych kopytach i machnęła nogami, próbując capnąć kolegę za ucho, ale ten umknął i poczuła w pysku tylko jego grzywkę. Otworzyła oczy i próbując to wypluć stanęła normalnie.
    - No pięknie - mruknął ogier. - I która teraz spojrzy na ogiera bez połowy grzywki? - prychnął. 
    - Np. ja! - zaśmiała się, capnęła go, tym razem celnie, w ucho i zarżała wesoło.
*~*~*

    Było ciemno. Strasznie ciemno. Wtuliła się w ciało konia stojącego obok. Jego spokojny oddech uspokajał ją. Zamknęła oczy. Zadrżała.
    - Hej, Demeter, co jest? - Koń obok poruszył się.
    - Boję się. Tu jest strasznie ciemno i jeszcze na dodatek to coś się rusza! 
    - Przecież jestem przy tobie, tak? - Koń parsknął ciepło i musnął klacz w chrapy.
    - I to jedyne, co mnie pociesza... - westchnęła.
*~*~*

    Uniosła zdumiona głowę. Naprzeciw niej stał ogier. Kary ogier z gwiazdką i skarpetkami na tylnych nogach. Patrzyła na niego z przerażeniem. Czego on tu chciał? Od dawna nie miała kontaktu z żadnym koniem. Z Pewniakiem rozdzielili ich już jakiś rok temu... Od tego czasu całe dnie spędzała sama. Na początku jeszcze czasem przychodziła do niej jakaś pani, żona jego pana, ale potem przestała przychodzić, a jej właściciel często wyjeżdżał z domu, dawał jej tylko raz dziennie paszę i zostawiał. Czasem, kiedy się strasznie upił, potrafił nawet pobić ją batem, a sił by uciekać zbytnio nie miała... 
    - Nie bój się mnie... Jesteś sama?
    Na dźwięk jego głosu lekko drgnęła, ale ten chyba tego nie zauważył, bo nie zwrócił na to uwagi. Powoli pokiwała łbem. Jej pan pewnie znów upijał się na mieście. Jak codziennie. Najpierw praca, potem picie, a potem? Czasem od razu szedł do domu, czasem do szopy po bat. A czasem straszył ją bronią. Ogólnie to ciekawe, czy miał ją legalnie? 
    - Słuchaj, jak możesz stąd wyjść? - usłyszała znów.
    Westchnęła i podeszła chwiejnie do bramki. Ogier przyglądał jej się z drugiej strony. Swoją drogą, co on chciał zrobić? Nie wyglądał na takiego, co miał złe zamiary. Ogólnie, to był dość przystojny. I strasznie przypominał jej Adonisa... Jej ojca... Czuła, że zaraz się rozpłacze, więc odwróciła głowę. Wtem ogier znów się odezwał:
     - Cofnij się. Nie chcę, byś oberwała.
    Sama też nie chciała, więc szybko się cofnęła. To znaczy, nie było to specjalnie szybko, ale jak na jej stan zdrowia zrobiła to naprawdę szybko. Obserwowała jak ogier kopie z całej siły w bramkę, a ta rozwala się w drobny mak. Zamrugała oczami. Czemu sama tego nie zrobiła. Ogier podszedł do niej, więc lekko się spięła. Okey, nie wyglądał na kogoś, kto chce jej zrobić krzywdę, ale, jak już wcześniej była mowa, od roku nie miała kontaktu z żadnym koniem. 
    - Nie bój się... - powiedział ciepło. - Dasz radę iść?
    Spojrzała na niego ufnie. Pokiwała zdecydowana głową.
    - Zaprowadzę cię teraz do mojego stada, ale po drodze będziemy odpoczywać tak często, jak chcesz. Mamy tam świetnego medyka, który razem z jego partnerką pomoże ci dojść do zdrowia. I jeśli będziesz chciała, możesz z nami zostać.
    Spojrzała na niego niepewnie. Chciała tego, ale czy powinna? Po chwili rozmyślań spojrzała na niego pewnie i oparła się o niego, jak kiedyś o Pewniaka i spojrzała na niego. Zrozumiał. Skierowała go na świeżą trawę za domem i zaczęła jeść. Chciała się lekko wzmocnić, zjeść chociaż trochę... 
*~*~*

    Poczuła ból po prawej stronie szyi. Warknęła. Zawsze wszystko musi iść źle! Właśnie przedzierała się przez gęsty las i jakaś wyjątkowo ostra gałąź zraniła ją w szyję! Pisnęła cicho i odwróciła łeb. Nie było to mądre... Wywróciła się o korzeń i zaryła chrapami w ziemię. W jej oczach pojawiły się łzy. Od kiedy tylko rozstała się z Pewniakiem, jej życie nie wyglądało jak powinno. Mimo, że obok był Furiat, którego darzyła tym samym uczuciem co jego, mimo iż nie znali się długo, to... I tak wszystko szło źle! Wstała powoli i zarżała z przestrachem. Właśnie zdała sobie sprawę ile już leży i że ogiera nigdzie nie było. Odpowiedział gdy zażała już trzeci raz i zaczynała się niepokoić... Zobaczyła go. Prawie zemdlała ze strachu... Podeszła do jego tylnej nogi. "To przeze mnie - przemknęło jej przez myśl - to moja wina..."
*~*~*

    Schyliła głowę widząc, iż ją o to poprosił. 
    - Słuchaj, podobasz mi się... Chciałem ci to powiedzieć wcześniej, ale wiesz... - spojrzał na nią uważnie, widocznie czekając na jej odpowiedź.
    - Wiesz... Ty mi też się podobasz... Chciałabym z tobą być...
    Ogier spojrzał na nią ucieszony. Otworzył pysk. "Pewnie powie - moja partnerka! - cieszyła się w myślach." 
    - I ona razem ze mną przejmie funkcję alfy...
   


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 5

    Ogier spojrzał na nią niepewnie, a ta zerknęła na niego, uniosła nieco głowę i ruszyła znów przed siebie. Karosz wprowadził klacz na trawę, a ta zaczęła ją skubać aby chociaż trochę wzmocnić się na drogę.
    - Nie żebym był jakiś nachalny, czy coś, ale jak to się stało, że jesteś tu sama i tak bardzo zaniedbana? - ogier spojrzał niepewnie na klacz, która żuła właśnie trawę. Gwałtownie przerwała słysząc jego słowa i skuliła delikatnie uszy.
    - Mój właściciel ma ważniejsze rzeczy do robienia, ja służę tu tylko za ozdobę.
    - Mówisz to tak, jakby ci to nie przeszkadzało - stwierdził Furiat i machnął delikatnie łbem.
    - Co nie znaczy, że tak jest. Przeszkadza mi i to bardzo. Gdybym na padoku miała trawę to może bym tak nie wyglądała... - przerwała na chwilę i westchnęła. - Ale że... Że nie mam to wiesz... - klacz westchnęła zrezygnowana.
    - Nie martw się, u mnie w stadzie poczujesz się lepiej. Wszyscy powinni cię zaakceptować! Jeżeli Casablancę przyjęli, to ciebie tym bardziej! - zarżał radośnie.
    - Casablanca? Kto to jest? - spytała zaciekawiona klaczka.
    - Ach, cóż... - Karosz odwrócił delikatnie głowę. - Poznałem ją niedawno. Była sama, toteż zaproponowałem jej dołączenie do stada. I tyle. Jest mieszanką, ale nie chce nikomu zdradzić kogo i czemu znalazła się w lesie, w którym ją znalazłem. Nie mówi o sobie za wiele...
    - Masz szczęście do znajdywania samotnych, potrzebujących pomocy klaczy, co? - klacz uśmiechneła się delikatnie opuszczając łeb by skubnąć więcej trawy. Była strasznie głodna, a to chociaż trochę powinno jej pomóc.
    Ogier spojrzał na nią lekko zdziwiony.
    - Zdarzyło się dwa razy i co?
    - Ciekawe, czy ja będę tą ostatnią... - mruknęła klacz i rzuciła mu szybkie spojrzenie.
    Ogier odwrócił się dumając nad słowami klaczy, Ta spokojnie poradziła sobie już bez jego pomocy i wróciła do skubania zielonej trawki, Co ona miała na myśli? Ten jej wzrok... Czyżby czuła do niego to, co on do niej? Odwrócił się w jej stronę, ale ta zajęta skubaniem trawy nie zwróciła na to uwagi.
    - Co miałaś na myśli mówiąc te ostatnie słowa? - spytał ciekawsko, a ta nagle przestała przeżuwać i spojrzała w jego stronę niepewnie. Widział zawachanie w jej oczach, ale udawał, że nie zwrócił na to uwagi.
    - Cóż... To... - zaczęła, ale przerwała i podniosła głowę wystraszona. - Mój właściciel!
    - Co? Przecież chyba nie będziesz żałować, że go opu....
    - Nie! Nie o to chodzi! - Zaczęła tupać przednim kopytem. - Czuję go, zbliża się!
    Rzeczywiście - w oddali drogą jechał czarny samochód. Zmierzał w tą stronę i zatrzymał się przy domu. Ogier rozejrzał się.
    - Biegnij do lasu!
    - Co? A jak mnie zauważy?
    - Ja go zatrzymam.
    - Ale on zacznie do ciebie strzelać! Ja to po prostu wiem! Nie pozwoli mi uciec, a do ciebie zacznie strzelać, bym nie mogła z tobą zbiec! - pisnęła gniada.
    - To co? Ważne, byś ty się uratowała!
    - Nie pozwolę ci się dla mnie poświęcić!
    - Po prostu biegnij! Dam sobie radę! - mruknął ogier i delikatnie pchnął chrapami przerażoną klacz. Ta westchnęła i najszybciej jak mogła pobiegła w stronę drzew.
     - Hej! - wrzasnął mężczyzna wysiadający z samochodu. Widocznie zauważył uciekającą klacz.
    Ogier, po dłuższej chwili, pobiegł za klaczą. Gdy ta zniknęła za drzewami odwrócił się i zatrzymał. Mężczyzny nigdzie nie było. Nagle usłyszał głuchy strzał i coś przeleciało mu koło ucha. Spojrzał w drugą stronę... Mężczyzna celował prosto w niego! Zarżał do klaczy by biegła cały czas prosto i zaczął uciekać w drugą stronę. Słyszał ciągle te wystrzały, ale żaden nie trafił celu. Gdy już uznał, że wszystko w porządku zwolnił i spoglądając w niebo obrał prawidłowy kierunek. Zaczął biec w stronę, w którą niedawno biegła klacz. Nagle poczuł ostry ból w tylnej nodze. Ów noga strasznie go piekła, ale nie zwolnił tempa. Słyszał nerwowe rżenie klaczy. Widocznie słyszała wystrzały. Zebrał się w sobie i zarżał, odpowiadając.
    - Uff, jak dobrze, że nic ci... Och nie! - Klacz podeszła do jego tylnej nogi i spojrzała na ranę w niej.
    - E tam, to nic takiego... - mruknął, ale mimo to bardzo go bolało...
    - Mówiłeś, że w stadzie macie... Zielarzy, tak? No więc pospieszmy się.
    Klacz ruszyła za kuśtykającym ogierem, który próbował znaleźć temat do rozmowy.
    - W ogóle to nie wiem jak masz na imię... - powiedział po dłuższej chwili.
    - Ja? - Skierowała łeb w jego stronę, a gdy przytaknął uśmiechnęła się delikatnie. - Jestem Demeter. - Zarzuciła lekko łbem. - A ty?
    - Furiat. Miło mi.
    Reszta drogi przeszła im w milczeniu. Klacz co jakiś czas z niepokojem spoglądała na postrzeloną nogę jakby winiąc się za to, co się stało. Ale tak naprawdę to przecież Figaro uparł się by ją uratować... Więc może to nie do końca jej wina? Potrząsnęła głową. W końcu wyszli na wielką łąkę. Figaro ucieszony podniósł łeb. Niedaleko pasło się całe jego stado, a na górce na której zazwyczaj stał ojciec teraz stali Oleander i Merkury, i widocznie się sprzeczali. Zarżał, zwracając na siebie uwagę. Po chwili wokół niego i wystraszonej klaczy zebrał się tłum koni.
    - Gdzie byłeś?! - krzyknęła jakaś klacz. Gdy i Furiat i Demeter spojrzeli w jej stronę Furiat skruszony opuścił łeb.
    - Szukałem ojca.
    - Jak mniemam twój ojciec magicznie nie zmienił się w klacz? - mruknęła srokata.
    - Och, nie... - Furiat okrążył klacz, a jego matka zrobiła okrągłe ze zdziwienia oczy. - To jest...
    - Rana postrzałowa?!
    - Ona nie ma tak na imię! - mruknął ogier.
    - Nie no oczywiście! - burknęła jego matka. - Masz ranną nogę!
    - Em... No tak jakby... - zmieszał się karosz i odsunął.
    - Nie mów mi, że zrobiłeś to sobie ratując... Ją! - zaczął się śmiać ktoś z tyłu. Gniada cofnęła się. Karosz dotknął ją chrapami na uspokojenie.
    - Casa, przypominam ci, że nie tak dawno to ciebie tutaj przyprowadziłam - stwiedził spokojnie, a wspomniana klacz prychnęła tylko.
    - Amnesia, dawaj mi no tutaj ziele! - krzyknęła srokata do kasztanowatej arabki, która popędziła do niedalekich krzaków w której mieli zapasy.
    Po paru chwilach ogier leżał już z nogą owiniętą leczniczymi zielami. Obok stała trzęsąca się Demeter. Karosz prosił ją by cały czas tu była. Gdy już stado uspokoiło się uniósł głowę i odchrząknął.
     - No więc to jest Demeter... - zaczął powoli, a potem spojrzał na klacz, wskazał jej gestem głowy by się schyliła i szepnął jej coś na ucho, a gdy ta odpowiedziała dodał: - I ona razem ze mną przejmie funkcję alfy...

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 4

Furiat patrzył na oddalającego się ojca z rozpaczą. Rżał za nim dłuższy czas, wołając go, prosząc, błagając wręcz by wrócił. Ale na marne. Siwa sylwetka zniknęła za kolejnym pagórkiem i ślad po niej zaginął. Karosz przytulił swe uszy do potylicy i gniewnie zarżał, tupiąc kopytem. Jako ojciec śmiał go zostawić z całym stadem?! Oczywiście, niedługo sam miał zająć jego i matki funkcję, ale... Ale jak to tak bez przygotowania? Nie wiedział kompletnie NIC o zarządzaniu stadem, bo ojciec nic mu o tym nie mówił twierdząc, że i na to przyjdzie pora. Mruknął coś sam do siebie i odwrócił się przodem do stada. Wcześniej patrzące na niego ze zdziwieniem konie odwróciły gwałtownie łby i udając, że ze sobą gadają, czy podgryzają trawę udawały, że w ogóle nie patrzyły w jego stronę.
    Karo srokaty ogier stanął koło niego, a że ten będąc dalej zdenerwowanym go nie zauważył odchrząknął. Furiat skierował w jego stronę prawe ucho, co znaczyło, że go słucha.
    - Możesz mi wytłumaczyć gdzie pobiegł przed chwilą Twój ojciec? - spytał unosząc lekko łba.
    - Szuka nam nowego miejsca - mruknął karosz. Nie lubił Merkurego, oczywiście z wzajemnością. Jednakże skoro srokacz był betą, musiał z nim często rozmawiać, co go dosłownie wyprowadzało z równowagi.
    - I co, zostawił nas? - Merkury ożywił się nagle. Furiat spojrzał na niego ze zdenerwowaniem.
    - Nie zostawił. Wróci. Za najpóźniej tydzień - mruknął karosz. - A w ogóle co cię to obchodzi, jesteś tylko betą.
    - Kiedy przybierałem ten tytuł po ojcu świętej pamięci - zaczął. - to twój ojciec powiedział, że gdy go nie ma, mam prawo przejąć jego rolę. Nawet, jeżeli jest z nami twoja matka - uniósł łeb i uśmiechnął się chytrze.
    Furiat litościwie pokiwał łbem i odwrócił się do niego przodem.
    - Tak, ale tym razem to mi tata nakazał sprawowanie jego roli, więc niestety, dalej jesteś TYLKO betą. Przykro mi - powiedział cierpko i odszedł, a Merkury wpatrywał się w niego gniewnie.
    - Furiat...? - Hidalgo oderwał się od podgryzania pędów trawy i spojrzał na przyjaciela, który wprost kipiał z gniewu.
    - Nic mi nie jest, ale fajnie że pytasz - mruknął nie zatrzymując się przy ogierze tylko dalej idąc przed siebie.
    Hidalgo chyba jeszcze nigdy nie widział towarzysza zabaw tak zdenerwowanego. Zawsze dowcipny i odważny ogier wpadł w prawdziwą wściekłość tylko dwa razy. Ten był tym drugim. Ruszył więc za nim, ale gdy nagle zauważył przed sobą zbliżające się w jego stronę kopyta zatrzymał się, cofnął i stał tak ogłupiały patrząc jak jego przyjaciel idzie dalej przed siebie ze spuszczonym łbem, a potem znika w gęstwinie drzew. Spojrzał za siebie. Widział, że Casablanca też przygląda się temu zdarzeniu.
    - Co mu jest? - spytała zaciekawiona podchodząc bliżej. Hidalgo zmierzył ją wzrokiem.
    - A skąd ja mam wiedzieć? Nawet przyjaciele nie zawsze mówią sobie prawdę... - pokręcił głową ze zrezygnowaniem i odszedł.

***

   Pod jej kopytem zachrzęścił żwir gdy przemierzała swój padok po raz dwudziesty tego dnia. Jej zapadnięte boki widać było na kilometr. Gniada sierść, niedawno jeszcze zadbana i świecąca, teraz była matowa i bez koloru. Na nogach pełno świeżych ran. Z niektórych nadal ciekła czerwona strużka krwi. Jej oczy niegdyś pełne życia obserwowały smutno zabudowania przy których znajdował się padok. 

***

    Samotny ptak wystrzelił w górę ponad drzewami skrzecząc głośno. Furiat prychnął. Wszędzie pełno tych strachliwych ptaków bojących się nawet własnego cienia. Pokręcił głową z politowaniem. 
    Szedł przed siebie nie wiedząc dokąd. Po prostu szedł. Może to przez ojca? A może tego żałosnego Merkurego? A potem jeszcze Hidalgo... Ogólnie ogier bardzo go lubił, ale nie znosił gdy ten próbując coś od niego wyciągnąć szedł za nim. No więc wierzgnął w jego stronę. I zadziałało. Odwrócił łeb w stronę skąd przyszedł, westchnął i przyspieszył. Wróci, jak znajdzie ojca. Miał nadzieję, że matka się nie da i Merkury nie będzie do czasu ich powrotu rządził. Wiedział, że ojciec powiedział mu, że trochę mu to zajmie i dopiero po tygodniu ma go szukać, ale chciał to zrobić już teraz. Ruszył truchtem zwinnie manewrując wśród drzew. 
    Widział nikłe światło przenikające wśród drzew toteż przyspieszył. Gdy tylko wyszedł z lasu w oczy rzucił mu się biały budynek z obtartymi ścianami. Obok połamany płot, który ogradzał ogródek wokół domu, a dalej... Padok. Tylko że bez trawy. Żwir? Ogier się na tym nie znał, ale tak to wyglądało. A na padoku stała klacz... Mógł z łatwością policzyć jej żebra, gorzej z otarciami, ranami i tak dalej, ponieważ klacz miała ich tyle, że po dwunastu się pogubił. Niewiele myśląc ruszył w stronę domu. Klacz widocznie go usłyszała bo odwróciła w łeb w jego stronę i spojrzała na niego przestraszonymi oczami. 
    - Nie bój się mnie... - powiedział cicho. Nie wiedząc czemu miał ochotę pomóc klaczy. - Jesteś sama? - Gdy ta potakująco kiwnęła głową podszedł. - Słuchaj, jak możesz stąd wyjść? 
    Gniada spojrzała na nią i podeszła chwiejnie do bramki padoku. Tyle tylko, że była zamknięta. Ogier podszedł z drugiej strony przyglądając się ów bramce. Pokręcił łbem. 
    - Cofnij się. Nie chcę, byś oberwała.
    Klacz cofnęła się najszybciej jak mogła. Karosz stanął tyłem do drzwi i z całej siły kopnął z zamek, który z hukiem się rozleciał. Gniada odskoczyła i prawie straciła równowagę. Ogier spojrzał na nią współczująco. Podszedł do niej i musnął ją chrapami w szyję, a ta zesztywniała pod jego dotykiem i wypuściła wstrzymywane wcześniej powietrze przez chrapy. 
    - Nie bój się... - mruknął cicho. - Dasz radę iść? 
    Ponownie kiwnęła głową.
    - Zaprowadzę cię teraz do mojego stada, ale po drodze będziemy odpoczywać tak często, jak chcesz. Mamy tam świetnego medyka, który razem z jego partnerką, pomoże ci dojść do zdrowia. I, jeśli będziesz chciała, możesz z nami zostać. 
    Klacz spojrzała na niego niepewnie. Chciała opuścić to miejsce, ale nie wiedziała czy powinna. Czy jej... "Właściciel" nie będzie jej szukać? Na pewno! Ale... Nie mogła tak dłużej żyć. Codziennie rano przynosił jej trochę siana, ale tyle, że najeść się nie mogła. Potem odjeżdżał i wracał późnym wieczorem. I tak codziennie... Pokiwała więc głową i lekko oparłszy się na masywnym ciele ogiera ruszyła przed siebie. Furiat nie protestował. Szedł z nią równym krokiem. Może i wolnym, ale nawet się z tego cieszył. Szczególnie dlatego, że obok siebie miał tą klacz. Cieszył się z tak niewielkiej odległości między nimi i z dotyku. 
    Nagle klacz zatrzymała się, a on zaskoczony zatrzymał się z nią. Klacz odwróciła głowę w stronę padoku i wyszeptała cichutko:


poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 3

  Po długiej podróży, konie wreszcie dotarły na łąkę, gdzie aktualnie przebywało ich stado. Ci nie zwrócili na nich uwagi, z czego cieszyła się Casablanca. Obserwowała ich z oddali, ciekawiąc się czy są tak mili, na jakich wyglądają. Przeniosła wzrok na siwka, stojącego na wzgórzu, obok srokatej klaczy. Widać było, że oboje są zdenerwowani. Między nogami klaczy leżała malutka klaczka, srokata jak jej mama.
  - Jak myślisz, kiedy wróci? - spytała smutno klacz, machając ogonem.
  - Myślę, że za chwilę. Jest dzielny, a zarazem ostrożny. Na pewno nic mu nie jest.
  Spojrzała znów na grupkę stada. Zobaczyła srokacza, stojącego obok bułanej klaczy.
   - Gdzie oni są? Jak zaraz nie wrócą, to... - przerwał, skarcony przez jasną.
   - Nie przejmuj się, na pewno zaraz będą. Nie są już dziećmi - prychnęła.
   Znów przeniosła wzrok dalej. Jasna, kasztanowata klacz leżała w środku stada. Była przytomna, ale nie miała siły się podnieść, ani cokolwiek powiedzieć. Widać było, że jest ranna. Jakiś skarogniady ogier rozmawiał z kasztanowatą arabką o jej stanie. Spojrzała na Hidalga i Furiata. Hidalgo nastawił uszu i obserwował, jak jego matka mówi o jej pogarszającym  się stanie. Zobaczyła smutek w jego oczach, po czym odwróciła wzrok. Nie chciała patrzeć na jego cierpienie, nie teraz.
   Furiat pierwszy wyszedł z krzaków, rżeniem oznajmiając przybycie. Hidalgo to samo, tylko Casablanca została w krzakach, kładąc po sobie uszy. Konie z nieprawdopodobną szybkością otoczyły ogierów, nie zwracając na nią uwagi. To dobrze. Mogła się im przyjrzeć i po zachowaniu ocenić, czy są mile nastawieni, czy nie.
   - Jesteście!
   - Nareszcie!
   - Gdzie was wcięło?!
   - Co tak długo?!
   Przekrzykiwali się aż miło, a klacz zabolały uszy, wiec skryła się głębiej.
   - Musiałem coś sprawdzić... - Furiat spojrzał potulnie na mamę. - Ale jak widzisz nic mi nie jest - próbował zakryć ugryzienie klaczy. Widząc to Hidalgo stanął zaraz przy nim zasłaniając to.
  Mimo, iż Amelia uważnie mu się przyglądała (oczywiście przegapiła ranę, jaką zasłaniał Hidalgo), nic podejrzanego nie zauważyła. Odeszła kawałek, dając Adonisowi się przywitać.
   - Co z Hybrydą? - spytał natychmiast Hidalgo, gdy już wszyscy się przywitali. Starał się, by głos brzmiał obojętnie, jakby po prostu pytał się co z klaczą, ale nie wyszło mu to. Słychać było troskę i smutek w jego głosie, co sprawiło, że Casablance aż zrobiło się smutno.
   - Wiesz, synu... - zaczęła Amnesia, a Oleander odwrócił wzrok.
   - Mamo...? Tato...? - teraz już Hidalgo nie przejmował się jak zabrzmi jego głos. Musiał się dowiedzieć co z klaczą.
   - Ona... Jej stan się pogarsza, nie wiadomo ile jeszcze uciągnie nim...
   - Nie! To nie może być prawda! - zawołał ogier i wymijając rodziców i pozostałe konie, podbiegł do lezacej na ziemi klaczki. Ta otworzyła oczy do połowy. Traciła siły i to szybko. Zerknęła na ogiera nad nią.
    - Hidalgo? - wyszeptała.
    - Cześć Hybryda - zniżył łeb najniżej jak mógł. Obejrzał jej rany. - Wszystko okey? Jak się czujesz? - spytał ciepło.
    Casablanca odwróciła łeb. Chciała mieć kogoś takiego, kto będzie tak o nią dbał. Miała tylko siostrę. Miała... Niekontrolowanie zarżała z żalu.
    Wśród stada wybuchło poruszenie. Nikt nie wiedział kto zarżał. Każdy zwalał na kogoś innego. Wtedy właśnie Furiat przypomniał sobie o ukrytej w krzakach klaczy. Zarżał, przywołując konie do rozsądku. Nawet swoich rodziców.
    - Muszę wam kogoś przedstawić... Pewnie już ją słyszeliście, a to miała być niespodzianka. No więc... - obejrzał się za siebie, czekając, aż klacz wyjdzie z krzaków. Gdy ta wyszła, zaczął mówić dalej. - Podczas mojej... Wędrówki? Spotkałem ją przy rzece. Wydawała mi się miła i samotna, więc wziąłem ją ze sobą. - Adonis otworzył pysk by coś powiedzieć, pewnie zaprzeczyć i kazać jej wracać skąd przyszła, ale Figaro zaczął mówić więcej i jeszcze głośniej: - Wydała się taaka samotna, nikogo przy niej nie było - "och, gdyby wiedział jaką ma rację..." pomyślała klacz. - więc wziąłem ją ze sobą. A ponieważ będę niedługo przywódcą i mam prawo wybrać konia, którego chcę, szczególnie, jeżeli to klacz, to będę to robił! - zarżał gniewnie i tupnął nogą. Odwrócił się do Casy. - Prawda? - spytał ciepło.
    Casablanca niepewnie odwróciła łeb w stronę reszty koni i opuściła delikatnie łeb.
    - Nie chcę się narzucać, jeżeli przywódca mnie nie chce, mogę iść - powiedziała po chwili.
    - Ale ja chcę, nalegam, byś została - Furiat odwrócił się do niej przodem i błagalnie na nią spojrzał. Reszta koni tez na nią patrzyła, ale tak... Dziwnie. Świdrującym wzrokiem. Nieco się bała.
    - No nie wiem, nie wiem... - mruknęła, cofając się nieco w mrok lasu.
    Furiat podszedł do niej i trącił ją chrapami w szyję.
    - Proszę...
    - No dobrze... Jeśli reszta nie ma nic przeciwko... To zgoda.
    Wtedy wszyscy okrążyli klacz rżąc radośnie i witając ją w stadzie.

 *~*~*~*

    - Furiat! Do mnie!
    - Idę, tato!
     Ogier mustanga stał na skale patrząc w przestrzeń. Gdy podszedł jego syn odwrócił do niego łeb i spojrzał na  niego poważnym wzrokiem. Furiat uznał, że sam powinien patrzeć na ojca w taki sposób, więc spróbował przybrać poważny wzrok. 
     - Przestań, to dziwnie wygląda - zganił go ojciec. Furiat nie mógł przybrać poważnego wyrazu wzroku, kiedy chciał, bo mu to nie wychodziło. - Słuchaj, musimy znaleźć jakieś nowe terytorium.
     - A nie możemy po prostu wrócić na stare? To, że zapaliło się drzewo nic nie znaczy.
     - Znaczy, znaczy. Nie słyszałeś o starej, zapomnianej polanie? - ogier przekręcił oczami. - Spaliła się dawno temu. Na wiór. Do dziś tam nie rośnie.
     - I co to ma wspólnego z naszą polaną? 
     - A co, jeżeli pójdziemy tam na marne? Cóż, ja wyruszę na poszukiwania, ty zajmiesz się stadem. Jeżeli nie wrócę za tydzień idź mnie szukaj - mruknął i stanął dęba.
     - Ojcze, ale...!! 
     Lecz siwka już nie było...

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 2

  Karosz nie wiedząc gdzie właściwie jest zapuścił się w aż najdalsze zakątki lasu. Teraz zaczął już wyczuwać, że jest na terytorium jego stada, ale dalej nie był pewien gdzie konkretnie jest. Nie podróżował on w zasadzie po swoich terenach. Trzymał się zazwyczaj blisko łąki, co najwyżej oddalał się niedaleko z Hidalgo, ale to tamten miał lepiej rozwinięty zmysł orientacji.
   Zamyślony nie zwracał uwagi na to, gdzie dokładnie idzie. Wtem potknął się o korzeń i runął jak długi na leśne poszycie. Mrucząc pod nosem przekleństwa podniósł się i rozejrzał. Jakie było jego zdziwienie, kiedy ujrzał przed sobą postać konia. Początkowo myślał, że może ktoś poszedł go szukać, ale nie był to żaden koń jakiego kojarzył. Miał on nietypową dla dzikiego konia maść, dlatego mógł praktycznie przysiąść, że był to koń domowy, że uciekł od ludzi. Widząc, że Furiat go zauważył, deresz uciekł z powrotem między drzewa.
   - Hej! Kim jesteś?! - spytał, rzucając się w pogoń za uciekinierem. - Nie uciekaj! Jesteś na terenie mojego stada, musisz mi wyjaśnić co tu robisz!
   Brak odpowiedzi. Głucha cisza, stukanie dzięcioła w drzewo i co najwyżej stukot jego kopyt po leśnej ścieżce. Po paru metrach zrezygnował z gonitwy. Prychnął zdenerwowany i zawrócił.
   Po paru minutach wyszedł wreszcie na łąkę, z której wczoraj uciekał przed pożarem. Oprócz tego, że dwa drzewa zostały doszczętnie spalone, a wokół nich nie było trawy, łąka przywitała go praktycznie tak, jak ją zostawił. Nie tylko łąka.
   - FURIAT! - rozległo się wołanie. Karosz skierował uszy w tamtą stronę, dalej przyglądając się stratom. Dopiero po chwili odwrócił łeb w stronę skąd dobiegło wołanie, by zobaczyć jak jego matka galopuje w jego stronę. - Gdzieś ty był? - fuknęła zatrzymując się zaraz przed nim. - Umierałam ze strachu, twój ojciec też!
   - Tu i tam - odparł bez emocji i wyminął srokatą. Ta jednak nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić. Ruszyła za nim i zrównując się z nim skubnęła go w ucho. Skrzywił się i machnął łbem. Spojrzał na nią złowrogo. Ta jednak się nie przejęła, mierząc go surowym spojrzeniem.
   - Skoro już tak się szwendałeś to widziałeś może resztę stada?
   - Resztę? - przekrzywił nieco głowę. Faktycznie, jak tak teraz spojrzał, z całej grupy zostało tylko parę koni, teraz wyraźnie zbitych w kłębek i stojących ze zwieszonymi łbami. Widział Adonisa, który pocieszał swoją córkę, Cerkwię z jej partnerem i synem, oraz Venus. Aż otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył jak ta stoi blisko jasnej klaczy i nie kładzie przy tym uszu. No proszę, jak tragedia może utemperować charakter nawet takiej klaczy.
   - Nie mogliśmy nigdzie znaleźć Aishy, Hybrydy, oraz Alexa - odpowiedziała matka, widocznie nie zauważając jego rozbawionego spojrzenia skierowanego w stronę gniadej klaczy. - Adonis nakazał więc żeby Amnesia, Oleander i Hidalgo poszli ich szukać. - Klacz spojrzała na syna z nadzieją, że się przejmie, albo powie że faktycznie się mijali, ale ten dalej wpatrywał się w gniadą. Capnęła go więc w to samo ucho, w które przed chwilą go skubnęła. Ogier natychmiast odskoczył. Spojrzał na matkę ze zdziwieniem i złością. - Nie słuchasz co do ciebie mówię - odparła tylko, odwzajemniając spojrzenie.
   - Tak, tak, mówiłaś, że kogoś nie ma - odpowiedział tylko.
   - Pytałam, czy widziałeś Aishę, Hybrydę, lub Alexa. Amnesia, Oleander i Hidalgo poszli ich szukać.
   Ogier widocznie napiął mięśnie. Amelia po raz pierwszy widziała jak jej syn zaczyna się denerwować. Zaczął się rozglądać by spojrzeniem napotkać postać swojego ojca i rzucić się w jego stronę. Srokata zdziwiona zachowaniem syna ruszyła za nim.
   Siwek uniósł głowę i zobaczył pędzącego w jego stronę syna. Spojrzał na niego zdziwiony, ale nie odezwał się nim ten nie stanął przed nim i pierwszy nie zabrał głosu.
   - Akcja poszukiwawcza Alexa nie ma sensu - rzekł karosz. - Znalazłem go dzisiaj, parę chwil temu. Puma znalazła go pierwsza.
   - Jak to? - huknął siwek. - Gdzie on jest?!
   Chwilę później syn cwałował na równi z synem w stronę gdzie leżał martwy Alex. Furiat przysypał go wcześniej piaskiem najlepiej jak mógł, by żaden drapieżnik go nie znalazł. Nie wiedział, czy to coś da, ale miał nadzieję, że chociaż zanim po niego nie wrócą będzie bezpieczny. Oczywiście, że nie zamierzali brać go do stada, nie byli głupi. Ale Adonis koniecznie chciał się pożegnać ze swoim przyjacielem.
   Po drodze wpadli na całą resztę grupy poszukiwawczej; Amnesię, Oleandra, oraz Hidalga. Razem z nimi była również zdenerwowana Aisha. Miała widocznie rozszerzone oczy i napięte wszystkie mięśnie. Oddychała też zdecydowanie za szybko. Adonis zahamował na zadzie i zwrócił się do Oleandra:
   - Co z nią? - Wskazał łbem w stronę niespokojnej kasztanki.
   - Niedobrze, podobno ją i Hybrydę zaatakowała puma. - Furiat automatycznie nastawił uszy. - Stało się to dziś nad ranem. Hybryda wzięła na siebie atak pumy i kazała Aishy uciekać. Ta, chcąc zawołać pomoc zgubiła się.
   - I teraz nie wiemy gdzie jest ta druga - dodał Hidalgo, spoglądając znacząco na Furiata. Furiat rzucił mu pocieszające spojrzenie. Od dawna wiedział on, że Hybryda podoba się jego najlepszemu przyjacielowi, ale ten nie był w stanie jej tego powiedzieć. Mimo, że był bardzo odważnym ogierem, w uczuciach mu nie szło, zdecydowanie.
   Amnesia również rzuciła synowi pocieszające spojrzenie. Była bardzo dobrą słuchaczką i obserwatorką, dlatego wiedziała o uczuciu syna, chociaż nigdy mu tego nie powiedziała. Zauważyła, jak zachowywał się w jej towarzystwie, oraz jak na nią patrzył. Przytuliła się więc do niego.
   - A my znaleźliśmy Alexa - odpowiedział Adonis po chwili ciszy. - Znaczy, Furiat go znalazł.
   Furiat spojrzał na ojca. Widząc jego minę zrozumiał, że to on powinien kontynuować, więc odchrząknął.
   - Tak, znalazłem go dzisiaj, niestety ledwo żywego. Powiedział mi tylko, że była to wina pumy, po czym... - przerwał, odwracając głowę. Wiedział, że domyślą się o co chodziło i nie musi kończyć. Reszta spojrzała po sobie przybita. Nikt nie zamierzał ruszyć tematu, który chodził im po głowie. Pierwsza zabrała głos Aisha.
   - Myślicie... Że to ta sama... No wiecie... Że Hybrydę... Goni... Ta sama puma? - wydukała z siebie. - O matko...
   Spojrzenie reszty koni mówiło wszystko. One to wiedziały.
   - W takim razie musimy się pospieszyć. Aisha, Hidalgo, wracajcie do stada, trzeba zorganizować więcej patroli, musimy znaleźć Hybrydę - zarządził Adonis. Dwa wymienione konie nie czekając na więcej informacji rzuciły się galopem w stronę stada. Wiedziały, że czas ma tu ogromne znaczenie. - Ja i Furiat pobiegniemy pożegnać się z Alexem i pomożemy wam - dodał zwracając się bezpośrednio do Oleandra. Skarogniady ogier skinął głową i spojrzał na Amnesię, a potem pogalopowali w stronę wrzosowisk.
   Siwy spojrzał znacząco na Furiata i ruszyli w dalszą drogę do starego przyjaciela.

   - Puma - stwierdził smutno Hidalgo.
   - Będzie żyć, spokojnie - odpowiedział mu ciepły głos jeleniej klaczy. - Ma dużo obtarć, ale żadnych poważniejszych ran.
   Aisha zbliżyła się do swojego kasztanowego kolegi wtulając się w niego całym ciałem. Oboje byli bardzo przybici tym, że przybyli za późno. To oni znaleźli Hybrydę, gdy wracali do reszty. Leżała nieprzytomna, a nad nią czatowała puma. Widocznie przygotowywała się do posiłku. Gdyby przybyli kilka uderzeń serca wcześniej...
   - Przyniosłem zioła, o które prosiłaś - Przemyślenia młodych przerwał spokojny głos Severyna, który podszedł do swojej partnerki i upuścił przed nią rośliny.
   - Dziękuję kochanie - odpowiedziała klacz i spojrzała stanowczo na dwójkę kasztanów. - Ja się nią zajmę, możecie być spokojni.
   Konie zrozumiały i odeszły, rzucając ostatnie spojrzenie na nieprzytomną przyjaciółkę.

   - Nie było ciała.
   - Jak to nie było? - W głosie klaczy słyszalne było zmartwienie i zaniepokojenie.
   - Widocznie puma wróciła po nie i zabrała gdzieś indziej.
   Furiat był niepocieszony. Przykrył to ciało gałęziami krzaka, pod którym Alex leżał, przysypiał piaskiem najlepiej jak potrafił, a mimo to, kasztan zginął bez śladu. A raczej to, co po nim zostało. Domino patrzyła z niepokojem to na mamę, to na ojca, to na brata. Nie wiedziała o co dokładnie chodzi, nikt nie chciał jej powiedzieć. Wiedziała tylko, że to coś poważnego. Spuściła łebek. Smutek udzielił się również jej.
   - Idę się przejść - mruknął karosz. Nikt go nie zatrzymał. Adonis spojrzał na swoją partnerkę. Ona odwzajemniła spojrzenie. Oboje westchnęli. Ta burza faktycznie okazała się pechowa.
   - Idziesz ze mną?
   Hidalgo podniósł głowę znad obserwowanej biedronki i spojrzał na swojego przyjaciela. Oboje właśnie przeżywali męki. Hidalgo, ponieważ życie klaczy, do której żywił uczucia, wisiało na włosku, mimo iż Cerkwia wyraźnie zaznaczyła, że nic jej nie będzie, oraz Furiat, ponieważ życie najlepszego przyjaciela ojca, ogiera, którego znał od momentu kiedy się urodził, który pomagał przy jego wychowaniu się skończyło. Kasztan uśmiechnął się smutno do ogiera i pokiwał głową.
   Przez większość drogi żaden z nich się nie odzywał. Cieszyli się po prostu ze swojego towarzystwa. Wiedzieli, że nie muszą nic mówić, wystarczyła im tylko ich obecność.
   Po chwili ujrzeli przed sobą strumyk, z którego konie zwykły pić. Nie przychodziły one aż do tego miejsca, ponieważ strumyk ten przepływał praktycznie przez ich łąkę. Karosz nachylił się, żeby się napić, gdy dojrzał coś kątem oka. Natychmiast podniósł łeb i spotkał się spojrzeniem z widzianym wcześniej tego dnia dereszem.
   - Czy my się już nie znamy? - parsknął, rzucając mu świdrujące spojrzenie.
   - Nie. - Odpowiedział mu twardy głos. Mimo wszystko jednak, był to głos klaczy, nie ogiera. Czyli się pomylił.
   Karosz prychnął zirytowany. Chciał się dogadać, a ta świdrowała go wzrokiem jeszcze bardziej, niż on ją. Jakby to on wszedł na jej teren, a nie ona na jego. Hidalgo stał za nim bez ruchu, z opuszczonym nieco łbem i położonymi uszami. Furiat musiał więc wziąć się za dialog, bo jego przyjaciel nie wyglądał na kogoś, kto mógłby coś powiedzieć co miałoby sens. W sumie nie dziwił mu się.
   - Co tutaj robisz? Już ci mówiłem, że jesteś na terytorium mojego stada.
   - Przechodziłam.
   - Przechodziłaś? - prychnął rozbawiony. - Tak przez przypadek, tak? A może ja przez przypadek przetrzepię ci wnętrzności? - prychnął zdenerwowany.
   - Tak przechodziłam - warknęła. - Nie zrobiłabym tego, gdyby nie to, że byłam bardzo spragniona. I postanowiłam zrobić sobie postój. Dłuższy czas wędrowałam bez celu, więc chyba mogę się napić? Nie moja wina, że ta woda przepływa sobie przez twoje terytorium! - Zdenerwowana uderzała ogonem na boki. Położyła też po sobie uszy, wyraźnie niezadowolona z tego w jaki sposób przebiegała ta rozmowa.
   - Furiat, uspokój się - mruknął tylko kasztan, zrównując się z karym ogierem. Ten rzucił mu nieprzyjemne spojrzenie, ale szybko się opanował. - Zacznijmy może od nowa. Ja jestem Hidalgo, ten narwaniec to Furiat. A ty jesteś...?
   - Casablanca - odpowiedziała niechętnie, ale powróciła do wcześniejszej, neutralnej postawy.
   - Więc, co tutaj robisz Casablanca? - ciągnął dalej Hidalgo, wyraźnie zaniepokojony, że gdy tylko dopuści starszego przyjaciela do głosu ten palnie coś głupiego. Kary jednak nie oponował, by to kasztan przejął stery.
   - Olałam starego właściciela i trafiłam do lasu. W sumie nie mam się gdzie podziać, więc przechodziłam przez wszystkie znane mi tereny dzikich koni, mając nadzieję, że któreś stado mnie przyjmie - oznajmiła dereszka, rzucając nieprzyjemne spojrzenie Furiatowi. - Ale nie wiem, czy jestem zainteresowana, jeśli ten oto geniusz dobroci jest w tym stadzie - fuknęła.
   Karosz już napiął wszystkie mięśnie, żeby coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Nabrał powietrze do płuc i powoli je wypuścił.
    - Mogę cię zaprowadzić do mojego ojca, jego musisz pytać - mruknął tylko. - Jeśli obiecasz, że nigdy więcej mnie nie obrazisz - dodał, odwracając się tyłem i ruszając w stronę łąki. Hidalgo odwrócił za nim głowę, po czym rzucił pytające spojrzenie na klacz po drugiej stronie nurtu. Ta spojrzała na niego z lekkim zdezorientowaniem. Nie spodziewała się, że ten tak szybko się zgodzi, żeby mu towarzyszyła. Cofnęła się więc parę kroków i przeskoczyła strumień ruszając kłusem za ogierami.

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 1

  Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie tragiczny w skutkach dla wielu koni. Jednak, od początku.
  Od rana było bardzo ciepło. Lato już na dobre się zagnieździło i cieszyło konie piękną pogodą. Oleander i Amnesia leżeli właśnie w trawie, skubiąc leniwie trawkę i obserwując inne konie. Niedaleko stała Aisha i jej przyjaciółka, Hybryda. Obie praktycznie przysypiały, zmęczone wcześniejszymi przebieżkami po okolicach. Adonis i Amelia stali na wzniesieniu pasąc się razem i przyglądając stadu. Między nimi biegała Domino, która nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Niedaleko nich stał ich jedyny syn, Furiat. Spoglądał on na nich spod byka. Dało się domyślić, że znowu się pokłócili. Merkury i Hidalgo dyskutowali niedaleko z Cerkwią, koło której stał niepewnie Relikt. Oglądał się on czy w pobliżu nie ma czasami jego ojca, ale ten poproszony przez Cerkwię o pomoc poszedł do pobliskiego lasu po potrzebne jej zioła. Niedawno Hidalgo zranił się w nogę, a akurat skończyły się jej potrzebne zioła. Alex spacerował między końmi nasłuchując podejrzanych dźwięków.
  Dzień jak co dzień w tym niewielkim stadku koni. Niestety, radosną sielankę przerwał grzmot. Wszystkie konie, jak na sygnał podniosły głowę. Niektóre niespokojnie strzygły uszami, próbując wyłapać skąd idzie burza. Inne, lekko spłoszone, rzuciły się żeby zbić się w dużą grupkę. Adonis przykłusował do stada, widać było, że również nie jest zadowolony. Owszem, deszcz by się przydał, ale nie znaczyło to, że miała to być od razu burza! Skinął głową do Merkurego, który natychmiast do niego podbiegł.
  - Nie wygląda to dobrze - mruknął, kiedy w oddali rozległo się jeszcze parę grzmotów. - Wygląda na to, że ta burza tu zmierza.
   Merkury spojrzał w stronę, skąd dobiegały odgłosy burzy. Przestąpił z nogi na nogę i prychnął niespokojnie.
   - Faktycznie. Widać już chmury, to kwestia uderzeń serca, gdy to do nas dojdzie.
   Słuchający tego Furiat tylko prychnął.
   - Boicie się zwykłej burzy? Co wy jesteście, strusie, czy konie?
   - Ucisz się Furiat - huknął na niego ojciec. Karus położył po sobie uszy i odwrócił się do nich tyłem, zmierzając ku Hidalgo.
   - Czuję, że wydarzy się coś niedobrego - mruknął tylko Merkury. - To nie jest zwykła burza - dodał poważnie, lustrując chmury jeszcze raz.
   Adonis zbył go machnięciem ogona. Burza jak burza. Nie podobało mu się, że tu zmierza, ale już wielokrotnie mieli z taką do czynienia.
   - Spokojnie, nic się nie stanie - odpowiedział mu. - Powiedz koniom, żeby się ustawiły pod wiatr zanim to dojdzie, będziemy już gotowi.
   Siwus ruszył z powrotem do Amelii, która rozglądała się niepewnie.
   - Co jest? - spytał, muskając ją chrapami w szyję.
   - Domino. Przed chwilą tu była - mruknęła niepewnie klacz, odwzajemniając muśnięcie.
   - Pewnie schowała się już między konie, chodź - trzepnął ją lekko ogonem i wrócił na sam środek łąki, gdzie zaczęły zbierać się konie. Niektóre były spokojne, przyzwyczajone już do burz, inne wyraźnie zaniepokojone. Aisha niepewnie przebierała nogami. Nie wiedziała co robić, mimo że na wolności przeżyła już parę takich zjawisk. Mimo wszystko za każdym razem się ich obawiała. Hybryda starała się ją pocieszać. W rzeczywistości również trochę się bała, ale nie okazywała tego po sobie. Po jej drugiej stronie stał Hidalgo. On również próbował pocieszyć klacz. Furiat fuknął tylko ze śmiechem. Czego tu się bać? Deszczu? Grzmotów? Toż to nic takiego, bywają straszniejsze rzeczy. Adonis uciszył go skubnięciem w tył, gdy przechodził.
   Domino faktycznie leżała skulona między kopytami Amnesii. Nie czuła się pewnie za każdym razem, kiedy przechodziła burza. Nie widziała ich w życiu wiele, ale co najmniej 3 na pewno. Amelia nachyliła się nad nią i szepnęła jej coś do ucha. Rzuciła przyjazne spojrzenie Amnesii i ruszyła za Adonisem. Chwilę potem łaciata klaczka popędziła za nią.
   Burza nadeszła chwilę potem. Początkowo zaczął wiać silny wiatr, a po chwili z chmur runął deszcz. Konie spuściły łby, starając się oprzeć silnym podmuchom. Wszystkie konie modliły się, żeby to przeszło jak najszybciej. Na przekór jednak, burza ciągle trwała i trwała. Grzmoty zbliżały się z każdą chwilą. W pewnym momencie konie mogły za sobą usłyszeć głośny huk. Adonis szybko odwrócił łeb, żeby zobaczyć co się stało. To, co zobaczył przeszyło go do szpiku kości. Zanim zdążył się odezwać i przekazać reszcie co tak właściwie się stało, odezwał się Alex:
   - Pożar! Wszyscy w nogi! - zarżał.
   Przerażone konie rzuciły się na oślep do ucieczki. Ignorując wszelką logikę rozbiły się na mniejsze grupki. Inne całkowicie oddaliły się od innych. Nikt nie wiedział gdzie dokładnie biegnie - strach przed ogniem przejął nad nimi panowanie.

   Furiat rozejrzał się poirytowany. Burza już dawno przeszła, a on nie wiedział gdzie tak właściwie jest. Wczorajszego wieczora wszystkie konie rozbiegły się we wszystkich kierunkach świata i on nie należał do wyjątków. Czuł się z tym źle, ponieważ pokazał właśnie, że nie jest aż tak odważny, za jakiego się miał. Próbował to sobie usprawiedliwiać tym, że zrobił po prostu to, co mu kazano - uciekał. A teraz nie wiedział gdzie jest i gdzie są wszyscy.
   Już miał zacząć krzyczeć po kolei imiona wszystkich koni, gdy usłyszał szelest. Zastrzygł uszami, niepewny czy się nie przesłyszał po czym ruszył w tamtym kierunku. Gdy podszedł bliżej zamarł bez ruchu. Co do...
   Pod krzakiem leżał Alex. Był on okropnie poraniony.
   - ALEX?! Co się stało?
   Kasztan podniósł powoli łeb. Dostrzegając znajomą sylwetkę lekko się ożywił, a jego oczy zapaliły się żywym blaskiem.
   - Fur... iat... Chyba... Dopadła mnie... puma... - powiedział łamiącym się głosem. Zaczął kaszlać. - Uciekaj... Ona... Może... Tu gdzieś... Być...
   - Alex, durniu, nie zostawię cię! - parsknął karosz, zupełnie ignorując jakim brakiem szacunku się teraz wykazał.
   Dwudzistolatek jednak nie odezwał się więcej, jego łeb opadł na ziemię, a oczy zaczęły mętnieć. Jego klatka piersiowa i brzuch przestały się poruszać. Karosz pochylił się nad łbem starszego konia, ale nie wyczuł oddechu. Czując, że oczy zaczęły zapełniać się łzami przytulił się do jego boku.
   - Przykro mi, przepraszam, że nie przybyłem tu wcześniej...

czwartek, 8 sierpnia 2013

Bohaterowie

 horse in the field

Imię: Adonis
Wiek: 15 lat
Charakter: Jest to urodzony przywódca. Lubi rządzić innymi końmi, czuć że ma władzę. Zazwyczaj jest opanowany i ciężko wyprowadzić go z równowagi. Nie posiada czegoś tak "okropnego" jak poczucie humoru. Jest wiecznie poważny i nie łapie żarcików. Jest sprawiedliwy - zanim wyda jakiś wyrok oceni sytuację z każdej możliwej strony. Umie słuchać. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek ma ochotę się wygadać - po to on jest. Nie przerywa, nie osądza, tylko słucha i co najwyżej doradza. W czym też jest dobry.
Posada: Przywódca
Partnerka: Amelia
Potomstwo:  Furiat, Domino

Caballos hermoso

Imię: Amelia
Wiek: 10 lat
Charakter: Jest to klacz bardzo opiekuńcza i troskliwa. Stara się dbać o każdego i wszystkich. Bardzo dużą wagę przykłada do wychowania swoich dzieci na dobre, mądre konie. Szczególnie skupia się przy tym na swoim synu, który w przyszłości ma przejąć rolę ojca. Jest bardzo mądra, również, podobnie jak jej partner, pomaga innym koniom rozwiązywać konflikty i problemy. Ma wyjątkowo towarzyskie usposobienie. Nie ma chwili, w której nie przebywałaby w towarzystwie innego konia. Nie potrafi długo usiedzieć sama, ponieważ strasznie się wtedy nudzi i nie ma do kogo pyska otworzyć.
Posada: Partnerka przywódcy
Partner: Adonis
Potomstwo: Furiat, Domino


Picasso Runs Up - Fine Art Wild Horse Photograph - Wild Horse - Picasso - Sand Wash Basin - Fine Art

Imię: Merkury
Wiek: 9 lat
Charakter: Mimo posady nie potrafi być poważny. Jest wiecznym żartownisiem. Nie jest w stanie zachować powagi nawet w najbardziej wymagającej sytuacji rzucając żartami na lewo i prawo. Jest duszą towarzystwa, uwielbia przebywać w grupie koni. Nieco głupkowaty i niezdarny.
Posada: Zastępca przywódcy
Partnerka: Brak
Potomstwo:  Brak

Paints & More | Claudia Rahlmeier

Imię: Domino
Wiek: 3 miesiące
Charakter: Młoda klaczka jest bardzo strachliwa. Nigdzie nie rusza się bez swojej mamy, brata, ojca lub Amnesii, która sprawuje nad nią opiekę, gdy rodzice są zajęci. Mimo wszystko nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu dłuższy czas, dlatego często zmusza ich ona do wspólnej zabawy. Uwielbia biegać i skakać.
Posada: Źrebak przywódcy
Partner: Brak

#horseriding #horserider #equine


Imię: Furiat
Wiek: 4 lata
Charakter: Furiat jest okropnie zadufany w sobie. Nie potrafi przyjąć do wiadomości, że zanim nie zmieni swojego postrzegania świata nie zostanie on przywódcą stada. Chciałby już mieć władzę w nim w swoich kopytkach, ale jego rodzice ciągle mu odmawiają. Żeby znaleźć mu jakiś punkt do działania postawili mu wyzwanie - nie zostanie przywódcą, dopóki nie utrzyma przy sobie klaczy dłużej niż rok. Mimo wszystko ogier jest lubiany w stadzie, ponieważ jest ogromnym żartownisiem. Uwielbia wycinać różnego rodzaju dowcipy. Jest również odważny; nie ma takiej rzeczy, której by się bał.
Posada: Źrebak przywódcy
Partnerka: Brak
Potomstwo: Brak

Beautiful seal bay ^^

Imię: Oleander
Wiek: 14 lat
Charakter: Jest to ogier bardzo leniwy. Potrafi pół dnia przeleżeć, tudzież stać bez ruchu. Cały dzień jedyne co mógłby robić, to jeść i spać. Ma charakter iście spokojny i zrównoważony.Nie powie i nie zrobi nic, czego nie musi.
Posada: Członek stada
Partnerka: Amesia
Potomstwo: Hidalgo, Venus



Imię: Amnesia
Wiek: 12 lat
Charakter: Jest równie opiekuńcza, co Amnesia. Jest gotowa pomóc każdemu, bez względu na ich relacje. Uwielbia spędzać czas ze źrebakami, opiekować się nimi, uczyć je i tym podobne. Jest bardzo spokojna i nie podnosi tonu dopóki nie musi. Ma dobre usposobienie; nie jest w stanie o nikim powiedzieć nic złego.
Posada: Opiekunka źrebiąt
Partner: Oleander
Potomstwo: Hidalgo, Venus

Grazing : (Alf M.)

Imię: Hidalgo
Wiek: 2 lata
Charakter: Praktycznie nie rozstaje się z Furiatem, z którym są najlepszymi przyjaciółmi. Jednak jest równocześnie bardzo towarzyski, dlatego uwielbia przebywać w towarzystwie również innych koni, szczególnie jeśli jest to duża grupa. Jest odważny, nie boi się praktycznie niczego. Po matce odziedziczył dużą troskliwość i pomocność.
Posada: Przyszły obrońca
Partnerka: Ma na oku
Potomstwo: Brak

Cheyenne's Gold, dark palomino pinto Saddlebred

Imię: Aisha
Wiek: 5 lat
Charakter: Klacz jest wyjątkowo tchórzliwa. Nie przywykła do życia na wolności; pewnego dnia po prostu uciekła ze stajni, w której żyła do tamtej pory. Gdyby nie to, że znalazła to stado niewątpliwie już dawno zakończyłaby swój żywot. Uwielbia przebywać w towarzystwie źrebaków, a także uczestniczyć z nimi na "lekcjach" u Amnesii.
Posada: Zwykła klacz w stadzie
Partner: Brak
Potomstwo: Brak

India's no 1 horse related magazine Www.horseblazemagazine .com

Imię: Hybryda
Wiek: 4 lata
Charakter: Przybyła do stada razem z Aishą. Jest zazwyczaj spokojna, nie wyrywa się do działania bez potrzeby. Na razie nie jest zainteresowana żadnym ogierem w stadzie. Chciałaby mieć partnera na całe życie, nie spieszyć się z miłością. W stajni w której wcześniej mieszkała konie nie miały szans na taką miłość, zazwyczaj źrebaki powstawały bez niej. Nie chciałaby nigdy mieć źrebaka z kimś, kogo nie kocha, więc nie spieszy się jej do znalezienia sobie partnera. Woli poczekać i znaleźć tego jedynego. Nie potrafi usiedzieć w miejscu dłużej niż chwilę. Najchętniej całe dnie spędzałaby na zwiedzaniu okolic i bieganiu.
Posada: Zwykła klacz
Partner: Brak
Potomstwo: Brak


how long do horses live?  best ideas about horse pictures and images

Imię: Venus
Wiek: 4 lata
Charakter: Jest całkowitym przeciwieństwem swojej matki. Znużona jej ciągłym powtarzaniem, że dobro i pomoc są najważniejszymi wartościami w życiu, postanowiła przejść na inną drogę. Jest typowym samotnikiem, najlepiej czuje się gdy jest sama, bez nikogo. Nie znosi towarzystwa innych. Potrafi być agresywna, jeśli ktoś nie chce dać jej spokoju.
Posada: Żołnierz
Partner: Brak
Potomstwo: Brak

Most domesticated horses begin training under saddle or in harness between the ages of two and four.  horse photography  #equestrian

Imię: Severyn
Wiek: 16 lat
Charakter: Typowy samotnik. Nie lubi towarzystwa, źle się czuje przy innych koniach. Jest nieśmiały, przez co ciężko dogadać mu się z innymi końmi. Jedynym koniem z którym potrafi się dogadać jest jego partnerka, Cerkwia. Mimo wszystko, dobrze dogaduje się z najmłodszymi, dlatego często pomaga Amnesii.
Posada: Opiekun źrebiąt
Partner: Cerkwia
Potomstwo: Relikt



Imię: Cerkwia
Wiek: 7 lat
Charakter: Miła, pomocna kobyłka. Uwielbia spędzać całe dnie w pobliżu swojego partnera i wtulanie się w jego sierść. Mimo wszystko za nic nie oddałaby tych momentów, które spędza ze swoim synem, Reliktem. Uwielbia pomagać innym, a także jak nikt zna się na wszelkich ziołach rosnących w okolicy.
Posada: Medyk
Partner: Severyn
Potomstwo: Relikt

Blue eyed colt

Imię: Relikt
Wiek: miesiąc
Charakter: Jak to źrebak jest niezwykle bojaźliwy. Boi się odchodzić od mamy, nawet jeśli Amnesię zna i toleruje. Jest to istny leniuszek, który mógłby całymi dniami leżeć, a wstawać tylko po to, żeby napić się trochę mleka od matki. Jest nieśmiały, boi się odzywać do nieznajomych.

Zonkey Stallion Horse | beautiful chestnut stallion! by dee

Imię: Alex
Wiek: 20 lat
Charakter: Jest to już sędziwy, jak na dzikiego konia, koń. Uwielbia opowiadać młodszym o tym, jak to było za czasów jego młodości. A ma dużo ciekawych anegdotek do opowiadania, ponieważ młodość spędził u ludzi, a potem wiele lat błąkał się jako samotnik. Dopiero ojciec Adonisa, który wtedy zakładał to stado, zaproponował mu miejsce w stadzie. Jest bardzo miły dla innych koni, służy pomocą dla każdego.
Posada: Żołnierz
Partnerka: Miał, ale nie żyje
Potomstwo: Brak