- Nie żebym był jakiś nachalny, czy coś, ale jak to się stało, że jesteś tu sama i tak bardzo zaniedbana? - ogier spojrzał niepewnie na klacz, która żuła właśnie trawę. Gwałtownie przerwała słysząc jego słowa i skuliła delikatnie uszy.
- Mój właściciel ma ważniejsze rzeczy do robienia, ja służę tu tylko za ozdobę.
- Mówisz to tak, jakby ci to nie przeszkadzało - stwierdził Furiat i machnął delikatnie łbem.
- Co nie znaczy, że tak jest. Przeszkadza mi i to bardzo. Gdybym na padoku miała trawę to może bym tak nie wyglądała... - przerwała na chwilę i westchnęła. - Ale że... Że nie mam to wiesz... - klacz westchnęła zrezygnowana.
- Nie martw się, u mnie w stadzie poczujesz się lepiej. Wszyscy powinni cię zaakceptować! Jeżeli Casablancę przyjęli, to ciebie tym bardziej! - zarżał radośnie.
- Ach, cóż... - Karosz odwrócił delikatnie głowę. - Poznałem ją niedawno. Była sama, toteż zaproponowałem jej dołączenie do stada. I tyle. Jest mieszanką, ale nie chce nikomu zdradzić kogo i czemu znalazła się w lesie, w którym ją znalazłem. Nie mówi o sobie za wiele...
- Masz szczęście do znajdywania samotnych, potrzebujących pomocy klaczy, co? - klacz uśmiechneła się delikatnie opuszczając łeb by skubnąć więcej trawy. Była strasznie głodna, a to chociaż trochę powinno jej pomóc.
Ogier spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- Zdarzyło się dwa razy i co?
- Ciekawe, czy ja będę tą ostatnią... - mruknęła klacz i rzuciła mu szybkie spojrzenie.
Ogier odwrócił się dumając nad słowami klaczy, Ta spokojnie poradziła sobie już bez jego pomocy i wróciła do skubania zielonej trawki, Co ona miała na myśli? Ten jej wzrok... Czyżby czuła do niego to, co on do niej? Odwrócił się w jej stronę, ale ta zajęta skubaniem trawy nie zwróciła na to uwagi.
- Co miałaś na myśli mówiąc te ostatnie słowa? - spytał ciekawsko, a ta nagle przestała przeżuwać i spojrzała w jego stronę niepewnie. Widział zawachanie w jej oczach, ale udawał, że nie zwrócił na to uwagi.
- Cóż... To... - zaczęła, ale przerwała i podniosła głowę wystraszona. - Mój właściciel!
- Co? Przecież chyba nie będziesz żałować, że go opu....
- Nie! Nie o to chodzi! - Zaczęła tupać przednim kopytem. - Czuję go, zbliża się!
Rzeczywiście - w oddali drogą jechał czarny samochód. Zmierzał w tą stronę i zatrzymał się przy domu. Ogier rozejrzał się.
- Biegnij do lasu!
- Co? A jak mnie zauważy?
- Ja go zatrzymam.
- Ale on zacznie do ciebie strzelać! Ja to po prostu wiem! Nie pozwoli mi uciec, a do ciebie zacznie strzelać, bym nie mogła z tobą zbiec! - pisnęła gniada.
- To co? Ważne, byś ty się uratowała!
- Nie pozwolę ci się dla mnie poświęcić!
- Po prostu biegnij! Dam sobie radę! - mruknął ogier i delikatnie pchnął chrapami przerażoną klacz. Ta westchnęła i najszybciej jak mogła pobiegła w stronę drzew.
- Hej! - wrzasnął mężczyzna wysiadający z samochodu. Widocznie zauważył uciekającą klacz.
Ogier, po dłuższej chwili, pobiegł za klaczą. Gdy ta zniknęła za drzewami odwrócił się i zatrzymał. Mężczyzny nigdzie nie było. Nagle usłyszał głuchy strzał i coś przeleciało mu koło ucha. Spojrzał w drugą stronę... Mężczyzna celował prosto w niego! Zarżał do klaczy by biegła cały czas prosto i zaczął uciekać w drugą stronę. Słyszał ciągle te wystrzały, ale żaden nie trafił celu. Gdy już uznał, że wszystko w porządku zwolnił i spoglądając w niebo obrał prawidłowy kierunek. Zaczął biec w stronę, w którą niedawno biegła klacz. Nagle poczuł ostry ból w tylnej nodze. Ów noga strasznie go piekła, ale nie zwolnił tempa. Słyszał nerwowe rżenie klaczy. Widocznie słyszała wystrzały. Zebrał się w sobie i zarżał, odpowiadając.
- Uff, jak dobrze, że nic ci... Och nie! - Klacz podeszła do jego tylnej nogi i spojrzała na ranę w niej.
- E tam, to nic takiego... - mruknął, ale mimo to bardzo go bolało...
- Mówiłeś, że w stadzie macie... Zielarzy, tak? No więc pospieszmy się.
Klacz ruszyła za kuśtykającym ogierem, który próbował znaleźć temat do rozmowy.
- W ogóle to nie wiem jak masz na imię... - powiedział po dłuższej chwili.
- Ja? - Skierowała łeb w jego stronę, a gdy przytaknął uśmiechnęła się delikatnie. - Jestem Demeter. - Zarzuciła lekko łbem. - A ty?
- Furiat. Miło mi.
Reszta drogi przeszła im w milczeniu. Klacz co jakiś czas z niepokojem spoglądała na postrzeloną nogę jakby winiąc się za to, co się stało. Ale tak naprawdę to przecież Figaro uparł się by ją uratować... Więc może to nie do końca jej wina? Potrząsnęła głową. W końcu wyszli na wielką łąkę. Figaro ucieszony podniósł łeb. Niedaleko pasło się całe jego stado, a na górce na której zazwyczaj stał ojciec teraz stali Oleander i Merkury, i widocznie się sprzeczali. Zarżał, zwracając na siebie uwagę. Po chwili wokół niego i wystraszonej klaczy zebrał się tłum koni.
- Gdzie byłeś?! - krzyknęła jakaś klacz. Gdy i Furiat i Demeter spojrzeli w jej stronę Furiat skruszony opuścił łeb.
- Szukałem ojca.
- Jak mniemam twój ojciec magicznie nie zmienił się w klacz? - mruknęła srokata.
- Och, nie... - Furiat okrążył klacz, a jego matka zrobiła okrągłe ze zdziwienia oczy. - To jest...
- Rana postrzałowa?!
- Ona nie ma tak na imię! - mruknął ogier.
- Nie no oczywiście! - burknęła jego matka. - Masz ranną nogę!
- Em... No tak jakby... - zmieszał się karosz i odsunął.
- Nie mów mi, że zrobiłeś to sobie ratując... Ją! - zaczął się śmiać ktoś z tyłu. Gniada cofnęła się. Karosz dotknął ją chrapami na uspokojenie.
- Casa, przypominam ci, że nie tak dawno to ciebie tutaj przyprowadziłam - stwiedził spokojnie, a wspomniana klacz prychnęła tylko.
- Amnesia, dawaj mi no tutaj ziele! - krzyknęła srokata do kasztanowatej arabki, która popędziła do niedalekich krzaków w której mieli zapasy.
Po paru chwilach ogier leżał już z nogą owiniętą leczniczymi zielami. Obok stała trzęsąca się Demeter. Karosz prosił ją by cały czas tu była. Gdy już stado uspokoiło się uniósł głowę i odchrząknął.
- No więc to jest Demeter... - zaczął powoli, a potem spojrzał na klacz, wskazał jej gestem głowy by się schyliła i szepnął jej coś na ucho, a gdy ta odpowiedziała dodał: - I ona razem ze mną przejmie funkcję alfy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz