Zamyślony nie zwracał uwagi na to, gdzie dokładnie idzie. Wtem potknął się o korzeń i runął jak długi na leśne poszycie. Mrucząc pod nosem przekleństwa podniósł się i rozejrzał. Jakie było jego zdziwienie, kiedy ujrzał przed sobą postać konia. Początkowo myślał, że może ktoś poszedł go szukać, ale nie był to żaden koń jakiego kojarzył. Miał on nietypową dla dzikiego konia maść, dlatego mógł praktycznie przysiąść, że był to koń domowy, że uciekł od ludzi. Widząc, że Furiat go zauważył, deresz uciekł z powrotem między drzewa.
- Hej! Kim jesteś?! - spytał, rzucając się w pogoń za uciekinierem. - Nie uciekaj! Jesteś na terenie mojego stada, musisz mi wyjaśnić co tu robisz!
Brak odpowiedzi. Głucha cisza, stukanie dzięcioła w drzewo i co najwyżej stukot jego kopyt po leśnej ścieżce. Po paru metrach zrezygnował z gonitwy. Prychnął zdenerwowany i zawrócił.
Po paru minutach wyszedł wreszcie na łąkę, z której wczoraj uciekał przed pożarem. Oprócz tego, że dwa drzewa zostały doszczętnie spalone, a wokół nich nie było trawy, łąka przywitała go praktycznie tak, jak ją zostawił. Nie tylko łąka.
- FURIAT! - rozległo się wołanie. Karosz skierował uszy w tamtą stronę, dalej przyglądając się stratom. Dopiero po chwili odwrócił łeb w stronę skąd dobiegło wołanie, by zobaczyć jak jego matka galopuje w jego stronę. - Gdzieś ty był? - fuknęła zatrzymując się zaraz przed nim. - Umierałam ze strachu, twój ojciec też!
- Tu i tam - odparł bez emocji i wyminął srokatą. Ta jednak nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić. Ruszyła za nim i zrównując się z nim skubnęła go w ucho. Skrzywił się i machnął łbem. Spojrzał na nią złowrogo. Ta jednak się nie przejęła, mierząc go surowym spojrzeniem.
- Skoro już tak się szwendałeś to widziałeś może resztę stada?
- Resztę? - przekrzywił nieco głowę. Faktycznie, jak tak teraz spojrzał, z całej grupy zostało tylko parę koni, teraz wyraźnie zbitych w kłębek i stojących ze zwieszonymi łbami. Widział Adonisa, który pocieszał swoją córkę, Cerkwię z jej partnerem i synem, oraz Venus. Aż otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył jak ta stoi blisko jasnej klaczy i nie kładzie przy tym uszu. No proszę, jak tragedia może utemperować charakter nawet takiej klaczy.
- Nie mogliśmy nigdzie znaleźć Aishy, Hybrydy, oraz Alexa - odpowiedziała matka, widocznie nie zauważając jego rozbawionego spojrzenia skierowanego w stronę gniadej klaczy. - Adonis nakazał więc żeby Amnesia, Oleander i Hidalgo poszli ich szukać. - Klacz spojrzała na syna z nadzieją, że się przejmie, albo powie że faktycznie się mijali, ale ten dalej wpatrywał się w gniadą. Capnęła go więc w to samo ucho, w które przed chwilą go skubnęła. Ogier natychmiast odskoczył. Spojrzał na matkę ze zdziwieniem i złością. - Nie słuchasz co do ciebie mówię - odparła tylko, odwzajemniając spojrzenie.
- Tak, tak, mówiłaś, że kogoś nie ma - odpowiedział tylko.
- Pytałam, czy widziałeś Aishę, Hybrydę, lub Alexa. Amnesia, Oleander i Hidalgo poszli ich szukać.
Ogier widocznie napiął mięśnie. Amelia po raz pierwszy widziała jak jej syn zaczyna się denerwować. Zaczął się rozglądać by spojrzeniem napotkać postać swojego ojca i rzucić się w jego stronę. Srokata zdziwiona zachowaniem syna ruszyła za nim.
Siwek uniósł głowę i zobaczył pędzącego w jego stronę syna. Spojrzał na niego zdziwiony, ale nie odezwał się nim ten nie stanął przed nim i pierwszy nie zabrał głosu.
- Akcja poszukiwawcza Alexa nie ma sensu - rzekł karosz. - Znalazłem go dzisiaj, parę chwil temu. Puma znalazła go pierwsza.
- Jak to? - huknął siwek. - Gdzie on jest?!
Chwilę później syn cwałował na równi z synem w stronę gdzie leżał martwy Alex. Furiat przysypał go wcześniej piaskiem najlepiej jak mógł, by żaden drapieżnik go nie znalazł. Nie wiedział, czy to coś da, ale miał nadzieję, że chociaż zanim po niego nie wrócą będzie bezpieczny. Oczywiście, że nie zamierzali brać go do stada, nie byli głupi. Ale Adonis koniecznie chciał się pożegnać ze swoim przyjacielem.
Po drodze wpadli na całą resztę grupy poszukiwawczej; Amnesię, Oleandra, oraz Hidalga. Razem z nimi była również zdenerwowana Aisha. Miała widocznie rozszerzone oczy i napięte wszystkie mięśnie. Oddychała też zdecydowanie za szybko. Adonis zahamował na zadzie i zwrócił się do Oleandra:
- Co z nią? - Wskazał łbem w stronę niespokojnej kasztanki.
- Niedobrze, podobno ją i Hybrydę zaatakowała puma. - Furiat automatycznie nastawił uszy. - Stało się to dziś nad ranem. Hybryda wzięła na siebie atak pumy i kazała Aishy uciekać. Ta, chcąc zawołać pomoc zgubiła się.
- I teraz nie wiemy gdzie jest ta druga - dodał Hidalgo, spoglądając znacząco na Furiata. Furiat rzucił mu pocieszające spojrzenie. Od dawna wiedział on, że Hybryda podoba się jego najlepszemu przyjacielowi, ale ten nie był w stanie jej tego powiedzieć. Mimo, że był bardzo odważnym ogierem, w uczuciach mu nie szło, zdecydowanie.
Amnesia również rzuciła synowi pocieszające spojrzenie. Była bardzo dobrą słuchaczką i obserwatorką, dlatego wiedziała o uczuciu syna, chociaż nigdy mu tego nie powiedziała. Zauważyła, jak zachowywał się w jej towarzystwie, oraz jak na nią patrzył. Przytuliła się więc do niego.
- A my znaleźliśmy Alexa - odpowiedział Adonis po chwili ciszy. - Znaczy, Furiat go znalazł.
Furiat spojrzał na ojca. Widząc jego minę zrozumiał, że to on powinien kontynuować, więc odchrząknął.
- Tak, znalazłem go dzisiaj, niestety ledwo żywego. Powiedział mi tylko, że była to wina pumy, po czym... - przerwał, odwracając głowę. Wiedział, że domyślą się o co chodziło i nie musi kończyć. Reszta spojrzała po sobie przybita. Nikt nie zamierzał ruszyć tematu, który chodził im po głowie. Pierwsza zabrała głos Aisha.
- Myślicie... Że to ta sama... No wiecie... Że Hybrydę... Goni... Ta sama puma? - wydukała z siebie. - O matko...
Spojrzenie reszty koni mówiło wszystko. One to wiedziały.
- W takim razie musimy się pospieszyć. Aisha, Hidalgo, wracajcie do stada, trzeba zorganizować więcej patroli, musimy znaleźć Hybrydę - zarządził Adonis. Dwa wymienione konie nie czekając na więcej informacji rzuciły się galopem w stronę stada. Wiedziały, że czas ma tu ogromne znaczenie. - Ja i Furiat pobiegniemy pożegnać się z Alexem i pomożemy wam - dodał zwracając się bezpośrednio do Oleandra. Skarogniady ogier skinął głową i spojrzał na Amnesię, a potem pogalopowali w stronę wrzosowisk.
Siwy spojrzał znacząco na Furiata i ruszyli w dalszą drogę do starego przyjaciela.
- Puma - stwierdził smutno Hidalgo.
- Będzie żyć, spokojnie - odpowiedział mu ciepły głos jeleniej klaczy. - Ma dużo obtarć, ale żadnych poważniejszych ran.
Aisha zbliżyła się do swojego kasztanowego kolegi wtulając się w niego całym ciałem. Oboje byli bardzo przybici tym, że przybyli za późno. To oni znaleźli Hybrydę, gdy wracali do reszty. Leżała nieprzytomna, a nad nią czatowała puma. Widocznie przygotowywała się do posiłku. Gdyby przybyli kilka uderzeń serca wcześniej...
- Przyniosłem zioła, o które prosiłaś - Przemyślenia młodych przerwał spokojny głos Severyna, który podszedł do swojej partnerki i upuścił przed nią rośliny.
- Dziękuję kochanie - odpowiedziała klacz i spojrzała stanowczo na dwójkę kasztanów. - Ja się nią zajmę, możecie być spokojni.
Konie zrozumiały i odeszły, rzucając ostatnie spojrzenie na nieprzytomną przyjaciółkę.
- Nie było ciała.
- Jak to nie było? - W głosie klaczy słyszalne było zmartwienie i zaniepokojenie.
- Widocznie puma wróciła po nie i zabrała gdzieś indziej.
Furiat był niepocieszony. Przykrył to ciało gałęziami krzaka, pod którym Alex leżał, przysypiał piaskiem najlepiej jak potrafił, a mimo to, kasztan zginął bez śladu. A raczej to, co po nim zostało. Domino patrzyła z niepokojem to na mamę, to na ojca, to na brata. Nie wiedziała o co dokładnie chodzi, nikt nie chciał jej powiedzieć. Wiedziała tylko, że to coś poważnego. Spuściła łebek. Smutek udzielił się również jej.
- Idę się przejść - mruknął karosz. Nikt go nie zatrzymał. Adonis spojrzał na swoją partnerkę. Ona odwzajemniła spojrzenie. Oboje westchnęli. Ta burza faktycznie okazała się pechowa.
- Idziesz ze mną?
Hidalgo podniósł głowę znad obserwowanej biedronki i spojrzał na swojego przyjaciela. Oboje właśnie przeżywali męki. Hidalgo, ponieważ życie klaczy, do której żywił uczucia, wisiało na włosku, mimo iż Cerkwia wyraźnie zaznaczyła, że nic jej nie będzie, oraz Furiat, ponieważ życie najlepszego przyjaciela ojca, ogiera, którego znał od momentu kiedy się urodził, który pomagał przy jego wychowaniu się skończyło. Kasztan uśmiechnął się smutno do ogiera i pokiwał głową.
Przez większość drogi żaden z nich się nie odzywał. Cieszyli się po prostu ze swojego towarzystwa. Wiedzieli, że nie muszą nic mówić, wystarczyła im tylko ich obecność.
Po chwili ujrzeli przed sobą strumyk, z którego konie zwykły pić. Nie przychodziły one aż do tego miejsca, ponieważ strumyk ten przepływał praktycznie przez ich łąkę. Karosz nachylił się, żeby się napić, gdy dojrzał coś kątem oka. Natychmiast podniósł łeb i spotkał się spojrzeniem z widzianym wcześniej tego dnia dereszem.
- Czy my się już nie znamy? - parsknął, rzucając mu świdrujące spojrzenie.
- Nie. - Odpowiedział mu twardy głos. Mimo wszystko jednak, był to głos klaczy, nie ogiera. Czyli się pomylił.
Karosz prychnął zirytowany. Chciał się dogadać, a ta świdrowała go wzrokiem jeszcze bardziej, niż on ją. Jakby to on wszedł na jej teren, a nie ona na jego. Hidalgo stał za nim bez ruchu, z opuszczonym nieco łbem i położonymi uszami. Furiat musiał więc wziąć się za dialog, bo jego przyjaciel nie wyglądał na kogoś, kto mógłby coś powiedzieć co miałoby sens. W sumie nie dziwił mu się.

- Przechodziłam.
- Przechodziłaś? - prychnął rozbawiony. - Tak przez przypadek, tak? A może ja przez przypadek przetrzepię ci wnętrzności? - prychnął zdenerwowany.
- Tak przechodziłam - warknęła. - Nie zrobiłabym tego, gdyby nie to, że byłam bardzo spragniona. I postanowiłam zrobić sobie postój. Dłuższy czas wędrowałam bez celu, więc chyba mogę się napić? Nie moja wina, że ta woda przepływa sobie przez twoje terytorium! - Zdenerwowana uderzała ogonem na boki. Położyła też po sobie uszy, wyraźnie niezadowolona z tego w jaki sposób przebiegała ta rozmowa.
- Furiat, uspokój się - mruknął tylko kasztan, zrównując się z karym ogierem. Ten rzucił mu nieprzyjemne spojrzenie, ale szybko się opanował. - Zacznijmy może od nowa. Ja jestem Hidalgo, ten narwaniec to Furiat. A ty jesteś...?
- Casablanca - odpowiedziała niechętnie, ale powróciła do wcześniejszej, neutralnej postawy.
- Więc, co tutaj robisz Casablanca? - ciągnął dalej Hidalgo, wyraźnie zaniepokojony, że gdy tylko dopuści starszego przyjaciela do głosu ten palnie coś głupiego. Kary jednak nie oponował, by to kasztan przejął stery.
- Olałam starego właściciela i trafiłam do lasu. W sumie nie mam się gdzie podziać, więc przechodziłam przez wszystkie znane mi tereny dzikich koni, mając nadzieję, że któreś stado mnie przyjmie - oznajmiła dereszka, rzucając nieprzyjemne spojrzenie Furiatowi. - Ale nie wiem, czy jestem zainteresowana, jeśli ten oto geniusz dobroci jest w tym stadzie - fuknęła.
Karosz już napiął wszystkie mięśnie, żeby coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Nabrał powietrze do płuc i powoli je wypuścił.
- Mogę cię zaprowadzić do mojego ojca, jego musisz pytać - mruknął tylko. - Jeśli obiecasz, że nigdy więcej mnie nie obrazisz - dodał, odwracając się tyłem i ruszając w stronę łąki. Hidalgo odwrócił za nim głowę, po czym rzucił pytające spojrzenie na klacz po drugiej stronie nurtu. Ta spojrzała na niego z lekkim zdezorientowaniem. Nie spodziewała się, że ten tak szybko się zgodzi, żeby mu towarzyszyła. Cofnęła się więc parę kroków i przeskoczyła strumień ruszając kłusem za ogierami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz