- Jak myślisz, kiedy wróci? - spytała smutno klacz, machając ogonem.
- Myślę, że za chwilę. Jest dzielny, a zarazem ostrożny. Na pewno nic mu nie jest.
Spojrzała znów na grupkę stada. Zobaczyła srokacza, stojącego obok bułanej klaczy.
- Gdzie oni są? Jak zaraz nie wrócą, to... - przerwał, skarcony przez jasną.
- Nie przejmuj się, na pewno zaraz będą. Nie są już dziećmi - prychnęła.
Znów przeniosła wzrok dalej. Jasna, kasztanowata klacz leżała w środku stada. Była przytomna, ale nie miała siły się podnieść, ani cokolwiek powiedzieć. Widać było, że jest ranna. Jakiś skarogniady ogier rozmawiał z kasztanowatą arabką o jej stanie. Spojrzała na Hidalga i Furiata. Hidalgo nastawił uszu i obserwował, jak jego matka mówi o jej pogarszającym się stanie. Zobaczyła smutek w jego oczach, po czym odwróciła wzrok. Nie chciała patrzeć na jego cierpienie, nie teraz.
Furiat pierwszy wyszedł z krzaków, rżeniem oznajmiając przybycie. Hidalgo to samo, tylko Casablanca została w krzakach, kładąc po sobie uszy. Konie z nieprawdopodobną szybkością otoczyły ogierów, nie zwracając na nią uwagi. To dobrze. Mogła się im przyjrzeć i po zachowaniu ocenić, czy są mile nastawieni, czy nie.
- Jesteście!
- Nareszcie!
- Gdzie was wcięło?!
- Co tak długo?!
Przekrzykiwali się aż miło, a klacz zabolały uszy, wiec skryła się głębiej.
- Musiałem coś sprawdzić... - Furiat spojrzał potulnie na mamę. - Ale jak widzisz nic mi nie jest - próbował zakryć ugryzienie klaczy. Widząc to Hidalgo stanął zaraz przy nim zasłaniając to.
Mimo, iż Amelia uważnie mu się przyglądała (oczywiście przegapiła ranę, jaką zasłaniał Hidalgo), nic podejrzanego nie zauważyła. Odeszła kawałek, dając Adonisowi się przywitać.
- Co z Hybrydą? - spytał natychmiast Hidalgo, gdy już wszyscy się przywitali. Starał się, by głos brzmiał obojętnie, jakby po prostu pytał się co z klaczą, ale nie wyszło mu to. Słychać było troskę i smutek w jego głosie, co sprawiło, że Casablance aż zrobiło się smutno.
- Wiesz, synu... - zaczęła Amnesia, a Oleander odwrócił wzrok.
- Mamo...? Tato...? - teraz już Hidalgo nie przejmował się jak zabrzmi jego głos. Musiał się dowiedzieć co z klaczą.
- Ona... Jej stan się pogarsza, nie wiadomo ile jeszcze uciągnie nim...
- Nie! To nie może być prawda! - zawołał ogier i wymijając rodziców i pozostałe konie, podbiegł do lezacej na ziemi klaczki. Ta otworzyła oczy do połowy. Traciła siły i to szybko. Zerknęła na ogiera nad nią.
- Hidalgo? - wyszeptała.
- Cześć Hybryda - zniżył łeb najniżej jak mógł. Obejrzał jej rany. - Wszystko okey? Jak się czujesz? - spytał ciepło.
Casablanca odwróciła łeb. Chciała mieć kogoś takiego, kto będzie tak o nią dbał. Miała tylko siostrę. Miała... Niekontrolowanie zarżała z żalu.
Wśród stada wybuchło poruszenie. Nikt nie wiedział kto zarżał. Każdy zwalał na kogoś innego. Wtedy właśnie Furiat przypomniał sobie o ukrytej w krzakach klaczy. Zarżał, przywołując konie do rozsądku. Nawet swoich rodziców.
- Muszę wam kogoś przedstawić... Pewnie już ją słyszeliście, a to miała być niespodzianka. No więc... - obejrzał się za siebie, czekając, aż klacz wyjdzie z krzaków. Gdy ta wyszła, zaczął mówić dalej. - Podczas mojej... Wędrówki? Spotkałem ją przy rzece. Wydawała mi się miła i samotna, więc wziąłem ją ze sobą. - Adonis otworzył pysk by coś powiedzieć, pewnie zaprzeczyć i kazać jej wracać skąd przyszła, ale Figaro zaczął mówić więcej i jeszcze głośniej: - Wydała się taaka samotna, nikogo przy niej nie było - "och, gdyby wiedział jaką ma rację..." pomyślała klacz. - więc wziąłem ją ze sobą. A ponieważ będę niedługo przywódcą i mam prawo wybrać konia, którego chcę, szczególnie, jeżeli to klacz, to będę to robił! - zarżał gniewnie i tupnął nogą. Odwrócił się do Casy. - Prawda? - spytał ciepło.
Casablanca niepewnie odwróciła łeb w stronę reszty koni i opuściła delikatnie łeb.
- Nie chcę się narzucać, jeżeli przywódca mnie nie chce, mogę iść - powiedziała po chwili.
- Ale ja chcę, nalegam, byś została - Furiat odwrócił się do niej przodem i błagalnie na nią spojrzał. Reszta koni tez na nią patrzyła, ale tak... Dziwnie. Świdrującym wzrokiem. Nieco się bała.
- No nie wiem, nie wiem... - mruknęła, cofając się nieco w mrok lasu.
Furiat podszedł do niej i trącił ją chrapami w szyję.
- Proszę...
- No dobrze... Jeśli reszta nie ma nic przeciwko... To zgoda.
Wtedy wszyscy okrążyli klacz rżąc radośnie i witając ją w stadzie.
*~*~*~*
- Furiat! Do mnie!
- Idę, tato!
Ogier mustanga stał na skale patrząc w przestrzeń. Gdy podszedł jego syn odwrócił do niego łeb i spojrzał na niego poważnym wzrokiem. Furiat uznał, że sam powinien patrzeć na ojca w taki sposób, więc spróbował przybrać poważny wzrok.
- Przestań, to dziwnie wygląda - zganił go ojciec. Furiat nie mógł przybrać poważnego wyrazu wzroku, kiedy chciał, bo mu to nie wychodziło. - Słuchaj, musimy znaleźć jakieś nowe terytorium.
- A nie możemy po prostu wrócić na stare? To, że zapaliło się drzewo nic nie znaczy.
- Znaczy, znaczy. Nie słyszałeś o starej, zapomnianej polanie? - ogier przekręcił oczami. - Spaliła się dawno temu. Na wiór. Do dziś tam nie rośnie.
- I co to ma wspólnego z naszą polaną?
- A co, jeżeli pójdziemy tam na marne? Cóż, ja wyruszę na poszukiwania, ty zajmiesz się stadem. Jeżeli nie wrócę za tydzień idź mnie szukaj - mruknął i stanął dęba.
- Ojcze, ale...!!
Lecz siwka już nie było...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz